wtorek, 8 grudnia 2015

Rozdział piąty


Zayn
Będąc w domu ciągle myślę nad tym, że Ophelia mnie kocha i o tym, że mamy razem dziecko. Przez cztery lata usychania z tęsknoty za nią nawet przez myśl mi nie przeszło to, że możemy mieć razem dziecko. 
Wyjmuję telefon z kieszeni i dzwonię do Davida, któremu ostatnio powiedziałem po co tak naprawdę przyjechałem do Bradford. 
- Siema, co jest? - pyta. 
- Cześć. Stary, nawet nie wiem od czego zacząć... - Wdycham. 
- Znalazłeś Ophelię? 
Stoję przed przeszklonymi drzwiami prowadzącymi do ogrodu i widzę przez nie grubego rudego kota, który wyleguje się na murku. 
- Tak, znalazłem ją... 
- Powiedziałeś jej co do niej czujesz?
- Tak. I ona też mnie kocha.
- No to bingo stary. Jednak nie brzmisz jakbyś się cieszył z tego powodu. 
- Mam z nią dziecko - wyrzucam  z siebie.
- Co takiego? - pyta zdziwiony. - Przecież ty nigdy z nią nie spałeś! Stary może wpadła z innym i...
- Spałem z nią na mojej imprezie na zakończenie college'u - wyjaśniam szybko.
- I mi tego nie powiedziałeś? - pyta z wyrzutem.
- Przepraszam, nie było kiedy. 
- Spałeś z dziewczyną, z którą każdy z nas chciał się przespać i nam o tym nie powiedziałeś, stary. 
- Przepraszam, naprawdę. Ale to jeszcze nie koniec. Wokół niej kręci się jakiś koleś. Początkowo myślałem, że on jest jej chłopakiem albo mężem i to z nim ma dziecko. Gdy pierwszy raz spotkałem Ophelię nie poznałem jej. I wtedy dowiedziałem się, że nie ma chłopaka. I jeszcze tego samego dnia wylądowaliśmy razem w łóżku... A kilka dni później Ophelia miała wypadek. Została potrącona przez samochód. Byłem tego świadkiem, pojechałem za nią do szpitala. I do szpitala przyszedł też ten facet razem z naszą córką. 
- Stary, to jest popierdolone jak hiszpańska telenowela.
- Wiem - burczę. 
- Co zamierzasz zrobić z faktem, że macie razem dziecko? - pyta wyraźnie zaciekawiony.
- Najpierw muszę pogadać z Ophelią. Ale chciałbym małą poznać i być dla niej najlepszym tatą na świecie - odpowiadam, wciąż gapiąc się na rudego kota.
- Powodzenia, stary. Muszę kończyć. Odezwij się jeszcze. 
- Dzięki. Cześć. - Rozłączam się. Rzucam ostatnie spojrzenie na kota, po czym odwracam się i idę na górę. Wyjmuję z szafy ubrania na siłownię i pakuję je do torby. Z kuchni zabieram butelkę wody i wychodzę z domu.
Będąc na siłowni wyżywam się na worku treningowym. Wyobrażam sobie, że worek to twarz tego złamasa, który kręci się wokół Ophelii i naszej córki. Gdy podnoszę sztangę układam sobie w głowie plan. Muszę pogadać z Ophelią i to poważnie. I mam nadzieję, że mi się to uda. 
Dwie godziny później stoję przed drzwiami domu Ophelii. Dzwonię na dzwonek, robię krok w tył i czekam. 
- Mamusiu, ktoś dzwonił! - Głos należy do małej dziewczynki. Jak ona się nazywała? A tak, Zoe. Uśmiecham się.
- Zoe, nie otwieraj, mama już idzie. - Słyszę kroki Ophelii, która chwilę później stroi w drzwiach. Zza jej nóg wygląda Zoe. Jest śliczna. - Cześć - mówi trochę obojętnym tonem. Nie jest zdziwiona tym, że mnie widzi. 
- Hej. Doszedłem do wniosku, że musimy poważnie porozmawiać - mówię prosto z mostu. 
Ophelia chwilę się zastanawia nad tym co odpowiedzieć.
- Bądź jutro o dwunastej w tym Starbucksie co dzisiaj. 
- Jasne, nie ma problemu. A i jeszcze jedno. - Wyjmuję z tylnej kieszeni spodni telefon Ophelii. Podaję go jej. 
- O Boże, dziękuję. Mam w nim wszystko i już myślałam, że ktoś go ukradł... 
- Zgarnąłem go, bo właśnie też się bałem, że ktoś go zabierze. - Uśmiecham się delikatnie. - Do zobaczenia jutro.
- Cześć. 
Odwracam się na pięcie. Okej, pierwszy punkt planu zrealizowany. Wyciągam z kieszeni paczkę papierosów. Zapalam papierosa, zaciągam się i czuję się uspokojony. Wracam do domu, biorę laptopa i idę z nim do ogrodu. Wyciągam się na leżaku, włączam komputer i przeglądam dokumenty, które wysłał mi dziadek. 
Kończę pracę dopiero, gdy jest ciemno. Napiłbym się piwa, więc wkładam kurtkę skórzaną, buty i wychodzę z domu. Piętnaście minut później jestem już w pubie i piję pierwsze piwo. 
Z zamyślenia wyrywa mnie pytanie:
  - Wolne?
Spoglądam na faceta, który zadał pytanie. Jest mniej więcej w moim wieku, ma dłuższe blond włosy, niebieskie oczy. Ma na sobie granatową koszulkę polo, dżinsy i bluzę.
- Jasne - odpowiadam. 
- Jestem Logan - przedstawia się, wyciągając do mnie rękę.
- Zayn.
Chwilę później rozmawiamy o biznesie i gospodarce. A przy trzecim piwie opowiadam mu o Ophelii i całej sytuacji z nią zwiąnej. 
- Opisujesz ją jakby była wszechmogącą boginią. Jeśli tak jak mówisz zależy ci na niej to działaj. Walcz o nią, pokaż że ci na niej zależy i że zasługujesz na drugą szansę. Tylko nie możesz nic po drodze zjebać, bo wtedy będziesz spalony - radzi mi Logan. 
- Zamierzam walczyć. Skoro już ją znalazłem to się nie poddam. Wypierdolę tego złamasa, co się koło niej kręci, na zbity pysk i zajmę się i nią i naszą córką. To moim obowiązkiem jest opiekowanie się nimi i dbanie o to, by niczego im nie brakowało. 
- Za wszechmogącą dziewczynę - wzosi toast Logan podczas czwartej kolejki.
Kończymy koło północy, będąc już po pięciu piwach. Droga powrotna z pubu zajmuje mi dwa razy więcej czasu niż przyjście do niego. W domu padam na łóżko w ubraniach i zasypiam zanim zdążę się przykryć kołdrą.
Po przebudzeniu się leżę chwilę w łóżku i układam sobie wczorajsze wydarzenia. Sekundę później dociera do mnie, że dzisiaj spotykam się z Ophelią. Sprawdzam godzinę. Jest jedenasta. Wyskakuję z łóżka i biegnę pod prysznic. Pięć minut później suszę włosy. Gdy są już suche biorę żel i stawiam włosy. Myję zęby. Z szafy wyjmuję niebieską koszulę i czarne dżinsy. Jest już wpół do dwunastej, więc schodzę na dół, wkładam marynarkę i buty, biorę dokumenty i kluczyki do samochodu. Wsiadam do auta i ruszam z piskiem opon spod domu. Oczywiście po drodze są korki i modlę się, bym się nie spóźnił. Gdy jestem już w centrum nie ma nigdzie wolnego miejsca do zaparkowania.
Czy dzisiaj cały świat musi być przeciwko mnie do kurwy nędzy?!
Za dwie dwunasta przekraczam próg Starbucksa. Ophelii jeszcze nie ma, więc podchodzę do kasy.
- Poproszę zwykłą czarną kawę, latte i ciastko - zamawiam. 
- Jasne, już się robi - odpowiada niska blondynka, obdarzając mnie swoim najlepszym uśmiechem. Sorry, mała nie mam czasu na flirt, myślę. 
Chwilę później siedzę przy wolnym stoliku. 
Mam nadzieję, że mnie nie wystawi.
Dziesięć po dwunastej Ophelia pojawia się w kawiarni. Gdy idzie w moją stronę wszyscy faceci się za nią oglądają, a ja mam za to ochotę skręcić im za to karki. Ona jest moja.
Ma na sobie granatowe dżinsy, białą luźną koszulkę, czarną marynarkę i szpilki z motywem panterki. Na zgięciu ramienia ma zawieszoną dużą torebkę. Jej włosy są w lekkim nieładzie, ale za to makijaż jest nienaganny. Wygląda przepięknie. 
- Hej, przepraszam za spóźnienie - mówi, schylając się, by dać mi całusa w policzek. 
- Nic się nie stało - odpowiadam z uśmiechem, patrząc jak zajmuje miejsce na przeciwko mnie. - Zamówiłem ci latte i ciastko. 
- Dziękuję. - Uśmiecha się i upija łyk kawy. - Zatem o czym chciałeś porozmawiać? - pyta, spoglądając na mnie. Zdejmuje swoją marynarkę i zauważam na jej rękach żółte siniaki. Przez sekundę myślę o tym, że ten złamas ją pobił, ale później przypominam sobie o wypadku i oddycham z ulgą.
- O... nas?
Ophelia wzdycha.
- Zayn, aktualnie nie ma "nas". Jesteś ty, który wyjechałeś cztery lata temu nic mi nie mówiąc i jestem ja, która wychowuje naszą córkę. Ot tak nie będzie nas. 
Kurwa, ma rację. Czuję się jak kretyn.
- Mógłbym poznać Zoe? - pytam z nadzieją.
Ophelia przegryza dolną wargę.
- Nie wiem, Zayn - mówi w końcu. - Co miałabym jej powiedzieć? 
- Prawdę. Na pewno jest mądra po mamie i zrozumie - odpowiadam. Delikatnie się uśmiecham, mając nadzieję, że moja odpowiedź ją przekona.
- Przemyślę to jeszcze. Ale nie chcę jej robić wody z głowy i wozić jej od ciebie do mnie. Chcę żeby miała normalną rodzinę, z mamą i tatą w jednym domu.
- Też tego chcę, Ophelio - mówię, całkowicie szczerze.
- I co? Tak nagle się do mnie wprowadzisz i będziemy próbować stworzyć rodzinę? Zaczniemy się bawić w dom i udawać dobrych rodziców i że nigdy tak naprawdę mnie nie zostawiłeś? - pyta z sarkazmem. Chyba zaczyna być zła.
- Nie musimy udawać, że tak naprawdę cię nie zostawiłem. Popełniłem błąd, Ophelia. Teraz to wiem. Gdybym wiedział, że mnie kochasz i że jesteś w ciąży to bym coś wymyślił żebyś nie była sama - wyjaśniam, łąpiąc ją za rękę. Nie wyrywa ręki z mojego uścisku co odbieram za dobry znak.
- Daj mi to wszystko przemyśleć, Zayn. Spadłeś z nieba, nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. 
- Dobrze. Mogę jeszcze o coś zapytać?
Ophelia przytakuje i upija kawę.
- Kim jest ten facet, który z tobą mieszka?
Nie wydaje się być zaskoczona, że o niego pytam.
- Michael nie mieszka ze mną - zaczyna. - Tak jak już mówiłam nie jest moim chłopakiem chociaż wiem, że patrząc z boku to może tak wyglądać. Jest kimś na rodzaj przyjaciela. Trochę mi pomaga przy Zoe, bo sama tego wszystkiego bym nie ogarnęła. 
- Ale teraz już go nie potrzebujesz, bo masz mnie. Jestem gotowy zrobić dla ciebie i Zoe wszystko. Chcę być częścią waszego świata. Zależy mi na was. - wyznaję, patrząc Ophelii prosto w oczy. 
- Zayn, muszę już iść - mówi, wyjmując dłoń z mojego uścisku. - Przemyślę to wszystko i dam ci znać. Jak długo będziesz jeszcze w Londynie? - Zdejmuje z oparcia krzesła marynarkę i wkłada ją.  Dopija kawę.
- Póki co nie zamierzam wyjeżdżać. - Wyjmuję z kieszeni portfel i podaję Ophelii moją wizytówkę. - Jakbyś czegokolwiek potrzebowała możesz do mnie zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. 
- Dobrze, dziękuję. - Chowa wizytówkę do kieszeni, po czym chwyta swoją torebkę i wstaje. Również wstaję. - Do zobaczenia - mówi, całując mój policzek.
- Cześć - odpowiadam i odprowadzam ją wzrokiem. Z powrotem siadam i patrzę na nieruszone ciastko Ophelii. 
Niedługo potem wychodzę ze Starbucksa. Wyjmuję z kieszeni telefon i wybieram numer do mamy. Ulica jest strasznie zatłoczona. Próbuję przypomnieć sobie, gdzie zostawiłem samochód.
- Cześć, mamo - witam się. - Jak idzie remont? 
O już wiem. Idę w tamtym kierunku.
- Cześć, Zayn. Dobrze, chłopakom wszystko sprawnie idzie i na moje oko robią wszystko dobrze. 
- Cieszę się. Wszystko jest tak jak chciałaś?
- Tak, jest świetnie. A co u ciebie? 
- Wszystko w porządku. Mam tu parę spraw do załatwienia, ale myślę, że może w przyszłym tygodniu wpadnę do ciebie. 
Znajduję samochód. 
- To daj znać wcześniej to upiekę twoje ulubione ciasto.
- Dobrze, mamo. Muszę kończyć. 
- Pa, kocham cię.
- Ja ciebie też kocham, mamo - odpowiadam i rozłączam się. Chowam telefon do kieszeni i wyjmuję kluczki z marynarki. Otwieram samochód i wsiadam do środka. Zapinam pas, odpalam silnik i ruszam w stronę domu, jednak przypomina mi się, że muszę zrobić zakupy, więc jadę do Tesco.

Budzi mnie telefon. Po omacku sięgam na szafkę nocną i chwytam komórkę. Na wyświetlaczu jest wyświetlony numer, więc nie wiem kto to może być. Już chcę zignorować to połączenie, jednak przypominam sobie, że podałem swój numer Ophelii i to może być ona.
- Zayn Malik - przedstawiam się odruchowo wciąż nie będąc pewnym kto może do mnie dzwonić.
- Cześć, tu Ophelia. Przepraszam, obudziłam cię... - mówi zakłopotana. Podnoszę się do pozycji siedzącej.
- Nie przejmuj się. Stało się coś? - pytam, przecierając twarz wolną ręką. Zauważam, że na dworze jest już jasno.
- Nie, nic się nie stało - odpowiada prędko. - Chciałam tylko zapytać, czy moglibyśmy się spotkać.
- Oczywiście. O której ci pasuje?
- Hmm... Może tak jak wczoraj? - proponuje.
- Jasne. 
- I tym razem ja stawiam kawę. 
- Niech będzie - zgadzam się rozbawiony.
- Do zobaczenia, Zayn. 
- Cześć. - Rozłączam się i sprawdzam godzinę. Jest dziesiąta, więc mam dużo czasu. Wychodzę z łóżka i idę wziąć prysznic. Później golę się, myję zęby, suszę i układam włosy. Jest już za piętnaście jedenasta. Ubieram czarną koszulkę z dekoltem w serek i czarne dżinsy. Schodzę na dół i robię sobie śniadanie. Wyjmuję z szafki chleb, a z lodówki szynkę, ser i warzywa. Piętnaście minut później jestem już po śniadaniu. Postanawiam wyjść z domu wcześniej, by móc wejść do kwiaciarni. W holu ubieram granatową marynarkę i buty. 
Dzisiaj jako że się nie spieszę nie ma korków, więc w centrum jestem po dziesięciu minutach. Z miejscem parkingowym też nie ma miejsca, więc ma sporo czasu. Dość szybko znajduję też kwiaciarnię. 
- Dzień dobry - mówię, wchodząc do środka. 
- Dzień dobry - odpowiada miłym głosem kobieta w średnim wieku. Ma długie brązowe włosy spięte w kucyka, prostą grzywkę i dobrotliwy wyraz twarzy. Ubrana jest w niebieską koszulkę z długim rękawem i czarne spodnie. - W czym mogę pomóc? 
- Potrzebuję bukietu kwiatów. Nie musi być duży i nie muszą to być róże.
- Może mały bukiet żółtych tulipanów? - propnuje wskazując na odpowiedni wazon. Kwiaty podobają mi się.
- Będzie okej - odpowiadam z uśmiechem. 
Pięć minut później wychodzę z kwiaciarni w bukietem tulipanów. Mam jeszcze sporo czasu, więc kręcę się po okolicy. Przyłapuję siebie na tym, że stoję przed wystawą sklepu z zabawkami. Na to jeszcze za wcześnie, myślę. Spoglądam na zegarek. Jest za piętnaście dwunasta, więc idę w stronę Starbucksa.
Przed wejściem spotykam Ophelię. Dziś ma na sobie brązową, rozkloszowaną spódnicę, obcisłą niebieską koszulkę z długim rękawem i brązowe botki na obcasie. W ręce trzyma skórzaną kurtkę i torebkę. 
- Cześć - witam się, wręczając jej kwiaty. 
Na twarzy Ophelii pojawia się uśmiech. 
- Hej. Dziękuję, są piękne - mówi. - Wchodzimy? 
- Jasne - odpowiadam. Ręką wskazuję, by weszła jako pierwsza. 
- Zajmij stolik, a ja zamówię kawę. Jaką chcesz? - pyta.
- Zwykłą czarną - odpowiadam. 
Ophelia uśmiecha się w odpowiedzi, a ja idę w stronę wolnego stolika. Zdejmuję marynarkę, wieszam ją na oparciu krzesła i siadam. Przyłapuję się na tym, że gapię się na Ophelię, ale z drugiej strony to dobrze, bo zauważam, że nie ma jak przynieść naszych kaw. Wstaję i idę jej pomóc.
- Przepraszam, nie pomyślałem żeby coś od ciebie wziąć - mówię, biorąc nasze kawy z baru. 
- Nic się nie stało - odpowiada. Idziemy w stronę stolika. Ophelia wiesza na oparciu krzesła swoją kurtkę, kwiaty kładzie na stoliku i zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. 
- Chciałaś o czymś konkretnym porozmawiać? - pytam, po tym jak biorę łyk kawy i parzę się nią w język.
Ophelia chwilę się zastanawia.
- Stęskniłam się za tobą - mówi cicho, patrząc w swój kubek z kawą. 
Uśmiecham się
- Ja też za tobą tęskniłem - odpowiadam.
Ophelia łamie swoje ciastko na pół i zjada mały kawałek. 
- Jak Zoe? 
- Dobrze - odpowiada, spoglądając na mnie. - Chyba odziedziczyła po to tobie talent do rysowania - dodaje. 
Odziedziczyła coś po mnie?
- Nie sądzę, żebym miał talent do rysowania - odpowiadam od niechcenia. Wciąż zbieram się po tym, że Zoe odziedziczyła coś po mnie. Czuję się... dumny?
- Hej, pamiętam twój rysunek, który narysowałeś na zajęciach. Był naprawdę świetny - mówi. Upija łyk latte.
Chwytam kubek i wypijam sporą część kawy. 
- Czujesz coś do tego... Michaela? 
Dlaczego, do kurwy nędzy, zadałem to pytanie?! Nie mam pierdolonego prawa tego wiedzieć.
Ophelia wzdycha.
- Zayn, powiedziałam ci już, że cię kocham. Nie czuję nic do Michaela, bo gdybym coś czuła to byłabym z nim, a nie jestem - odpowiada, patrząc na mnie.
Kamień spada mi z serca, chociaż i tak mam ochotę sobie zajebać za to pytanie.
- I jeśli cię to ciekawi to też nigdy z nim nie spałam. Ani z nikim innym - dodaje ciszej. 
"Kochanie, śpisz sama czy oddałaś miejsce obok siebie komuś innemu?"
Tego kompletnie się nie spodziewałem. Przecież Ophelia jest piękną i inteligentną dziewczyną. W Bradford cała męska populacja chciała się z nią przespać. Nie sądzę żeby w Londynie czy gdziekolwiek na świecie było inaczej. Więc jakim cudem nie jest w związku? Jakim cudem z nikim - oprócz mnie rzecz jasna - nie spała? 
Spoglądam na Ophelię. Przegryza dolną wargę. 
Postanawiam zmienić temat, bo widzę, że czuje się skrępowana.
- Ophelia, jeśli czegoś potrzebujesz to możesz mi o tym śmiało powiedzieć. 
- Dziękuję, ale niczego nie potrzebuję - mówi, delikatnie się uśmiechając. - Muszę się już zbierać - dodaje. Wstaje, łapiąc torebkę. Zdejmuje w oparcia krzesła kurtkę i bierze kwiaty ze stołu.
Wstaję i żegnam się z nią buziakiem w policzek. 
- Czekaj, odprowadzę cię! - krzyczę za nią. Łapię swoją marynarkę i doganiam ją. 
- Nie spieszysz się gdzieś? Nie chcę cię zatrzymywać... - mówi zakłopotana.
- Spokojnie, mam dużo czasu. 
Po drodze rozmawiamy o pracy Ophelii. Z jej rozmowy wyciągam jeden najważniejszy wniosek: uwielbia swoją pracę. 
- To tutaj - mówi, gdy stoimy pod wejściem do jednego z londyńskich wieżowców. Wieje wiatr, który burzy jej fryzurę, więc wyciągam rękę w jej stronę i chowam kilka pasm za jej uchem. Ophelia spogląda na mnie, a ja czuję jak pomiędzy naszymi ciałami przelatują iskry. 
Mam ochotę zrobić krok do przodu i pocałować ją, ale nie decyduję się na to. Nie chcę żeby ona to źle odebrała.
- Muszę już iść - mówi zakłopotana i uśmiecha się do mnie przepraszająco. 
- Jasne, nie zatrzymuję cię. Do zobaczenia. - Robię krok w tył, ale Ophelia robi krok do przodu, daje mi buziaka w policzek, mówiąc:
- Do zobaczenia, Zayn. 

I znika za automatycznymi drzwiami wieżowca.